Pierwszy raz w historii polskiej Ekstraligi żużlowej zorganizowano w Tarnowie na Mościcach Indywidualne Międzynarodowe Mistrzostwa Ekstraligi (IMME). Szumnie zapowiadane w mediach zawody zakończyły się - uwaga, przed północą, a dokładnie o godzinie 23.40, zakończył się ostatni bieg tych fatalnie przygotowanych zawodów. Dekoracja zawodników nastąpiła już w dniu następnym.To jakieś kuriozum, by kazać zawodnikom jeździć o północy, a kibicom wracać piechotą do domu po zawodach. Zawody wskutek fatalnie przygotowanego toru, obfitowały w sporą ilość wypadków,w najgroźniejszym po wjechaniu w koło Rune Holty, uczestniczył Nicki Pedersen. Zawodnik ten został odwieziony do szpitala w Tarnowie. Na szczęście dla Nickiego podobno obyło się bez złamań, ale przerwa w startach może potrwać 14 dni. Piątek 22.08 okazał się nieszczęśliwy nie tylko dla Nickiego Pedersena. Na tym fatalnie przygotowanym torze leżeli także - Artur Mroczka,który wycofał się z zawodów i Jarosław Hampel, który wybitnie nie radził sobie na tym trudnym tarnowskim torze. Wycofał się także Maciej Janowski, a i zawodnik miejscowych Janusz Kołodziej nie radził sobie na znanym torze. Wielu znanych zawodników,spotkał ten sam los i kompromitacja. Sam Kołodziej po zawodach przyznał że tor tego dnia był fatalny. W tej sytuacji dobrze się spisali tarnowscy juniorzy Koza i Dąbrowski, zdobywając swe pierwsze punkty w tak poważnej imprezie. W jednym z biegów musieli jechać sami, bo z powtórki został wykluczony Leon Madsen, który miał sporo pretensji do sędziego. Śmiechu warte. Zawodnikom jednak do śmiechu nie było, bo musieli wkładać maksimum wysiłku, by wogóle utrzymać się na motocyklu. Jedynym zawodnikiem który radził sobie na tym torze, był Emil Sajfudtinow, który po atomowych wręcz startach,prowadził biegi z taką przewagą, że przeciwnicy nijak nie mogli się nawet do niego zbliżyć, by mu jakoś zagrozić. Był w tym dniu nie do ''ugryzienia'' dla wszystkich żużlowców z Krzysztofem Kasprzakiem na czele. Żal było patrzeć( o ile ktoś wytrzymał przed telewizorem) na niektórych zawodników tego turnieju, bo męczyli się jak juniorzy i ciągle lądowali gdzieś w okolicach szybko zbliżającej się bandy. Formuła zawodów kiepska, bo mogło dojść do takiej kuriozalnej sytuacji, ze zawodnik z 10 miejsca,przy 5 zdobytych punktach,mógł wygrać przy dobrym starcie i polu całe zawody - to nonsens, po co było się męczyć i narażać przez całe zawody? Cwaniak mógł się prześliznąć i wygrać tylko finał. Godzina rozpoczęcia i zakończenia zawodów -tragedia. W Anglii na niektórych stadionach po 22 takie zawody byłby przerwane za względu na ciszę nocną. Pomysł tych zwodów zaczerpnięty z Wysp Brytyjskich, pozostawia wiele do życzenia. przeniesienie tego pomysłu na polski grunt i wdrożenie go w polskie realia, nie wypaliło,bo wielu wspaniałych zawodników jeżdżących w polskiej Ekstralidze, musiało zrezygnować z tych zawodów z powodu kolizji terminów,kontuzji,zawieszenia i innych zobowiązań. Jak na taką stawkę i nagromadzenie gwiazd speedwaya, szału nie było, nawet miejscowy zawodnik Janusz Kołodziej, uznawany za faworyta zupełnie nie radził sobie na dobrze znanym torze, odnalazł się dopiero w późniejszych biegach. Tor się niestety bardzo szybko porozrywał i zrobił się dziurawy z głębokimi rynnami i trzeba było mieć naprawdę spasowany motocykl by się po nim poruszać. Tor tego dnia był zmorą prawie wszystkich zawodników i przyczynił się do paru upadków i kontuzji. W zawodach uczestniczyli zawodnicy mieniący się elitą Ekstraligi i trzeba było zrobić wszystko by było to pasjonujące widowisko,a nie rodeo, bo przecież na te zawody patrzył cały speedwayowy świat. Gratuluje Emilowi Sjfudtinowowi wspaniałej formy i zwycięstwa w zawodach. Pozbawił wszystkich złudzeń, gdy odzyskał formę przyjeżdża daaaaaaleko przed innymi.. Osobne gratulacje dla Ernesta Kozy, który nie wystraszył się trudnego toru, a który pod okiem trenera Barana czyni ogromne postępy. Młodość ma swoje prawa. Jechał odważnie w takiej poważnej stawce zawodników i pozostawił po sobie pozytywne wrażenie. Reszta powinna być milczeniem, bo wstyd mi za organizatorów,którzy zafundowali kibicom prawie dwudniowe zawody,zakończone po północy (ciekawe czy dostarczyli zawodnikom kanapki?) i za fatalnie przygotowany tor. Mam wrażenie że sternicy klubowi, oglądając te zawody chyba się modlili, by ich zawodnik klubowy nie wdawał się w walkę i bezpiecznie objechał te zawody, by nie osłabił przypadkiem drużyny na play- offy. Tak może być w przypadku Nickiego Pedersena, bo Unia Leszno bez niego znaczy dużo mniej, a walka w play- offach może być zacięta i na styku. Wniosek nasuwa się taki, po co organizować takie zawody na siłę i o północy (jakby nie było czasu po zakończeni sezonu),gdy możliwości psychofizyczne,motoryczne i wydolnościowe organizmu są zupełnie inne w nocy niż w godzinach popołudniowych. Jedni zawodnicy są ''sowami'' a inni ''skowronkami'' co było widać w tych nocnych, beznadziejnych, pełnych upadków zdradliwych zawodach,zafundowanych nam przez organizatorów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz